Zaczęło się. W Tbilisi lądujemy jak dla mnie w środku nocy (4:30). Lotnisko nie za duże, w samolocie całkiem spora grupa Polaków (AirBaltic przez Rygę). Na lotnisku dostajemy mapkę centrum, wychodzimy szukać stacji kolejowej. Taksiarze twierdzą (nie pytani), że pociągi dzisiaj nie jeżdżą i zostaje tylko taksówka. Taaaaaa. O 6:00 odjeżdża nasz pociąg. Po pół godziny jesteśmy w centrum. Po drodze mijamy kobietę, która na stacji pośredniej sika(!) na dworcu podciągając tylko delikatnie kieckę. W połączeniu z szarymi odrapanymi budynkami daje to dość nieciekawy obraz. Na stacji końcowej wbiegają kobiety i rzucając swoje torby na stolik koło naszych foteli dają nam do zrozumienia, że czas jazdy się skończył. Ale o co chodzi? Podjeżdżamy metrem na Rustaveli i odnajdujemy dom naszego coucha. Bardzo gościnny człowiek. Choćby 10 obcych osób miał w domu to i tak przyjmie 11-tą. Po odespaniu ruszamy poznać miasto. W dzień prezentuje się dość przeciętnie i nie rozumiemy tych zachwytów i określeń "perła Kaukazu". Wieczorem, gdy odrapania znikają, a pojawiają się świetlne iluminacje, jest dużo lepiej. Szczególnie wyróżniają się 2 budynki: katedra Tsminda Sameba i siedziba prezydenta. Pierwsze zbudowane po upadku komunizmu, jako manifest wiary Gruzinów, drugi całkiem niedawno, podejrzewam, że jako manifest siły Gruzinów. Dość charakterystyczna jest również całkiem świeżo postawiona iluminowana kładka nad rzeką Mtkvari zwana nie bez powodu podpaską. Z góry patrzy na nas Matka Gruzja a na cokole walczy św. Jerzy, patron Gruzji. Język rosyjski jest niezbędny, bardzo szybko przestaję próbować porozumieć się po angielsku. Po dość długim spacerze wracamy do domu. Mieszkamy na ulicy, gdzie w co drugim budynku jest pub/klub z muzyką na żywo. Po pewnym czasie z jednego klubu słyszymy śpiewane i grane nasze "Nie płacz, Ewka" :) Z powodu zbyt ciekawej dyskusji nikomu nie chce się ruszyć tyłka, żeby dokładniej zobaczyć miejsce, skąd nas takie dźwięki nachodzą. Drugi dzień to zwiedzanie od wewnątrz tego co widzieliśmy poprzedniego dnia z góry. Natrafiamy na pierwszą osobę nie mówiącą po rosyjską. Jest to... policjant strzegący posiadłości Sakaszkwilego. Co się później domyśliliśmy, chciał nam powiedzieć, żebyśmy w tym miejscu zdjęć nie robili, ale my po gruzińsku tyle co on po polsku. Podczas niezrozumiałej wymiany zdań myśleliśmy już, że nakazuje nam skasowanie wszystkich zdjęć. Ciśnienie mi podskoczyło. Gdy zauważył, że nic nie wskóra, odpuścił (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie się znajdujemy). Dopiero, jak zauważyliśmy kolejnych policjantów i fasadę białego domu, domyśleliśmy się o co mu chodziło.
I znajomi mieli rację, chaczapuri to zdecydowanie nie jest jedzenie dla jednej osoby :)