Marszrutką za jednego lari dostaliśmy się do Mtskchety. Znajdujemy się w centrum gruzińskiego chrześcijaństwa (które to od naszego jest starsze o przeszło 600 lat). Zwiedzamy katedrę w wiosce, Jvari sobie odpuszczamy. Cenimy, że jest to święte miejsce Gruzinów, ale nam wystarczy obejrzenie z zewnątrz. Nie sądzimy, żebyśmy "poczuli klimat", odległość i trud dojazdu przewyższają nasze chęci. Za to katedra na dole prezentuje się bardzo ładnie. Podczas, gdy oglądamy ją sobie od wewnątrz, pojawia się całkiem spora grupa Gruzinów elegancko ubranych wraz z kilkuletnim dzieckiem. Naszą uwagę zwracają obcasy pań. Taaaaakie duże. Wyglądają dla nas dość komicznie, ale liczba tych obcasów każe nam sądzić, że tutaj taka moda. Ceremonii się nie doczekaliśmy, bo wszystko strasznie się przeciągało. Zebraliśmy się i poszliśmy łapać stopa do Ananuri.