Geoblog.pl    jasiustasiu    Podróże    Jawa (+ Karimunjawa, Madera, Bali), Indonezja 2010    Kolejna klasyka - zachód słońca pod Tanah Lot
Zwiń mapę
2010
12
paź

Kolejna klasyka - zachód słońca pod Tanah Lot

 
Indonezja
Indonezja, Tanah Lot
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1983 km
 
Tuż przed wschodem słońca wypływamy w morze małą ciasną łódką (4 osoby max). Płyniemy nie więcej niż pół godziny i dostrzegamy go. Delfin pięknie skacze nad taflą wody. Po chwili jest już mniej ciekawie. Dopływają inne łódki. Jest ich łącznie prawie ze 100, każda z uruchomionym silnikiem wirnikowym. Dolphin watching przeradza się w dolphin hunting. Delfiny oczywiście nie lubią ryku silników, dlatego więc jeżeli już się pojawiają, to daleko od łódek i gdy tylko ktoś dostrzeże wystającą płetwę, zaczyna się pogoń wszystkich łódek za biednym delfinem. To już nie jest fajne! Dostrzegamy jeszcze parę okazów, ale do żadnego nie jesteśmy w stanie się zbliżyć. Po tym niezbyt ciekawym doświadczeniu płyniemy na skorkeling. Rafa trochę mniej bogata niż na Karimunie, ale za to jakie ryby :) Oglądamy naprawdę piękne i ciekawe okazy. Po wycieczce pakujemy się i powoli wracamy na południe wyspy. Po drodze zatrzymujemy się nad jeziorem Beratan, aby zobaczyć znajdującą się nad nim świątynię. Główny budynek pokryty jest rusztowaniami, ale i tak ładnie to wszystko wygląda. Dookoła pełno "bule" (białych). Dalej udajemy się na zachód słońca na Tanah Lot. Wiem, oklepane, ale podobno warto :) Po pokonaniu górskich seprentyn i wyjechaniu na płaski teren, dziwnie szybko pojawił się znak na Tanah w prawo. No nic, skręcamy. Jedziemy parę kilometrów, jest następny znak, ale bez informacji o świątyni. Pytamy się ludzi, wskazują nam drogę. Po paru km sytuacja się powtarza. Ludzie są coraz bardziej zdziwieni zadawanym pytaniem (poza tym nie potrafią czytać mapy, wskazanie miejsca gdzie sie obecnie znajdujemy przekracza możliwości!). Zawracamy na główną drogę, kluczenie tamtymi trasami nie ma sensu. Główną sprawnie docieramy na miejsce (słuchając się mapy, nie drogowskazów). Jesteśmy na czas, do zachodu jeszcze około pół godziny. Tylu turystów na metr^2 jeszcze w Indonezji nie widziałem. Świątynia jest malowniczo położona, ale szczerze mówiąc większe wrażenie zrobiła na mnie góra św. Michała w Kornwalii, Anglia. Na tarasie widokowym wzięliśmy po Hot Orange (za 10k), bo inne ceny załamywały. Zachód malowniczy, owszem. Powrót do Sanur do przyjemności nie należał. Najczęściej uczęszczana przez turystów trasa Kuta-Tanah Lot to nieporozumienie. W pewnym momencie byłem naprawdę przekonany, że urwałem zawieszenie (było ciemno, auta z drugiej strony oślepiały, a dziury rosły wszędzie). Do tego się rozpadało, motocykliści, błędne oznakowanie. Na szczęście cało dojechaliśmy do Sanur. W zasadzie służył nam tylko do spania. Jedyne co zapamiętam to moje poirytowanie, gdy głodny i zmęczony szukałem jedzenia, a w zamian zostałem obtrąbiony przez każdego taksówkarza.

13.10.2010
Czas oddać auto. Udało się, 5 dni bez zarysowania z wyciągnięciem magicznej maksymalnej prędkości 75 km/h :) Ostatni dzień to leniuchowanie na plaży. Na zakupy nie mam ochoty, sprzedawcy w Kucie zaczynają od kosmicznych cen i nie chce mi się z nimi nawet zaczynać rozmowy. Wieczorem w końcu idziemy na imprezę. Tylko dlatego, że jesteśmy biali, mamy darmowe wejście i darmowy alkohol. Nie wiem jak im się to opłaca. Z jednej strony super, z drugiej nie takiej Indonezji chcemy. Robimy przegląd wszystkich klubów w okolicy monumentu upamiętniającego zamachy bombowe na Bali z 2002 roku. Imprezy nawet nawet, ale to wszystko takie sztuczne.


14.10.2010
Rano lot do Jakarty. Lokalni mamią nas, że za 50k zabiorą nas na lotnisko. Mówią, że taka cena, bo jeszcze dochodzi opłata za wjazd. Taaa, mijamy ich, łapiemy prawdziwą taksówkę i za kurs płacimy 25k. Lot bez komplikacji. W Jakarcie w końcu oglądamy Jalan Jaksa (ulica z tanimi hotelami). Próbujemy zrobić ostatnie zakupy. Idziemy do C.H. Safirah ale ceny zabijają (za koszulkę 100k). W międzyczasie przechodzi spora ulewa. Dojście do naszego hotelu zostaje zalane. Po kostki w wodzie brodzimy do wejścia. Niewyspani po imprezie szybko zasypiamy.

15.10.2010
Wracamy do kraju! Na lotnisku wcinamy duriana, bo się okazuje, że nie tylko w podręcznym ale i w bagażu rejestrowanym nie pozwalają nam go przewieźć. Jest przepyszny. Nie sugerujcie się zapachem. To tyle, czas wygrać kolejny konkurs :P
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
jasiustasiu
Damian Stasiak
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 116 wpisów116 15 komentarzy15 559 zdjęć559 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
15.08.2012 - 28.08.2012
 
 
27.04.2012 - 07.05.2012
 
 
12.09.2011 - 03.10.2011