Miałem Rygi nie umieszczać na mapie podróży, bo to miał być tylko punkt przesiadkowy w drodze powrotnej. Mieliśmy 16 godzin czasu wolnego. A że lotnisko jest bardzo blisko miasta, nie przepuściliśmy okazji, żeby zobaczyć choćby starówkę. Zakwaterowaliśmy się w hostelu w pokoju wieloosobowym i wyruszyliśmy na miasto. Pierwszy cel to znalezienie jakiegoś jedzenia. Kiedy tak sobie chodzimy i szukamy jakieś fajnej knajpy, zaczepia nas Łotysz i się pyta, czego szukamy. Mówimy mu, że chcemy zjeść, żeby było tanio, smacznie i łotewsko. Zaproponował nam, że nas zaprowadzi, bo sam jest głodny i też by coś zjadł. Poszliśmy do baru samoobsługowego (coś jak STP), gdzie serwowano różne rodzaje pelmeni (takie ichniejsze pierogocoś). Za małe pieniądze zjedliśmy przepyszny łotewski posiłek. Rozmawiało nam się na tyle dobrze, że zaproponował nam wspólny spacer po starówce. Twierdził, że nieraz oprowadzał grupy ludzi po Rydze (związane z jego pracą) i z chęcią nam co nieco pokaże. W jego żyłach płynęła częściowo polska krew i chyba ucieszył się, że ma turystów z Polski :) Chociaż po polsku rozumial raptem parę słów i nie mówił prawie nic (językiem komunikacji był angielski). Bez niego zrobiliśmy pewnie podobną trasę, ale nie wiedzielibyśmy co mijamy. A tak mieliśmy wyczerpujące opowiadania o historii danych miejsc plus czasem jakieś smaczki. Z butelką dobrego piwa w ręku mijaliśmy operę, biały dom itp. Rezydencja prezydenta Łotwy a rezydencja prezydenta Gruzji to 2 różne bajki. Łotewska nie wyróżniała się specjalnie z poza innych budynków i z pewnością bym ją przeoczył, idąc samemu. Spędziliśmy miły wieczór i wróciliśmy do hostelu. To ta słodka część historii. Gorzko było rano. Po pobudce okazało się, że ktoś zakosił Marcie buty, trampki warte 30 zł! Co za chamstwo! 3 osoby wymedlowały się przed nami. Nie wiemy czy to ktoś z nich czy ktoś z pozostałych był na tyle bezczelny. Problem był o tyle większy, że była godzina 8:00, odprawę mieliśmy o 11:00, a do tego była niedziela. Nie mieliśmy też butów zastępczych, bo bagaż rejestrowany został na lotnisku. Z opresji uratowała nas recepcjonistka. Przyniosła buty po wcześniejszej lokatorce, która to zostawiła buty i nigdy się po nie nie zgłosiła. Pasowały jak ulał, do tego podobały mi się bardziej niż stare :) I tak z pewnym niesmakiem, jednak również z uśmiechem, opuściliśmy Rygę i wróciliśmy do kraju.