W Stambule spotkaliśmy się z dawno niewidzianą znajomą i wspólnie zwiedzaliśmy miasto (o ile dysponowała czasem). Na początek podwójne "must see" czyli Błękitny Meczet oraz Hagia Sofia. Będąc tam, nie wolno przegapić tych miejsc. Wielki Bazar jak dla mnie przereklamowany i typowo pod turystę. Trzeba się mocno targować, żeby dostać cenę jak w innych rejonach kraju przy małym targowaniu. Chyba, że się chce czegoś bardziej wyszukanego (bo wybór spory). Za to uzupełniliśmy zapasy na targu przypraw o takie cuda jak kumin czy sos granatowy. Swoją drogą, wcześniej w paru potrawach wyczuliśmy smak, jaki pamiętaliśmy z Maroka. Tam ten smak robił głównie rozenhut (nie wiem czy tak się pisze). A rozenhut to mieszanina przypraw. Gdy pytaliśmy tutaj o rozenhuta, nikt nie był nam w stanie pomóc. I to próbowaniu różnych przypraw doszliśmy do wniosku, że to właśnie kumin nadaje ten aromat. Świetnie nadaje się do jajecznicy czy różnych zup :) Odpuściliśmy sobie haremy, tylko z zewnątrz obejrzeliśmy parę atrakcji. A to głównie za sprawą funduszy. Podróż się kończy, wydaliśmy i tak za dużo, a tu za wszystko wołają 20 TLR (oprócz darmowego Błękitnego Meczetu). W ramach ciekawostki, 20 TLR to również cena wstępu na jedyną plażę w Stambule (popyt stanowczo przewyższa podaż). Oczywiście nie ma co szaleć, lepsze plaże można spotkać bardziej na południe.