I się doczekaliśmy :) Tutaj jest nasz mały raj na ziemi. Idziemy na pole namiotowe i pierwotnie rozbijamy namiot, jednak później dowiadujemy się, że tu też znajduje się domek na drzewie. Czego więcej mogą chcieć nowożeńcy? :) Z okna mamy widok na morze (do którego jest mniej niż 10 metrów). Kempingiem zarządza przemiła Lucy. Traktuje nas jak własne dzieci. Oprócz tego jest również kucharz, który bardzo chce z nami rozmawiać. Problem w tym, że on ni w ząb angielskiego. Jest chyba delikatnie upośledzony, ale bardzo miły i jak zapewnia Lucy, krzywdy nie zrobi. Nazajutrz wybieramy się wgłąb parku. Problem jest taki, że na terenie parku nie można nocować, a on sam jest na tyle duży, że w jeden dzień nie ma szans zrobić najciekawszej trasy. Robimy trasę 9 godzinną, a na koniec rozkoszujemy się kąpielą z najczystszej wodzie, w jakiej miałem okazję pływać. Kilka metrów do dna, a ja wciąż idealnie widziałem, co pode mną. Na następny dzień, zerwał się trochę większy wiatr (żaden tam mocny). I bardzo dobrze, bo w końcu zrobiły się większe fale i była frajda :) Czeka nas powrót do Kusadasi i już ostatni cel naszej podróży: Stambuł.