Trudno sobie wszystko przypomnieć po kilku latach. W roku wyjazdu miałem 17 lat, byłem jeszcze jakby nie patrzeć gówniarzem i inaczej patrzyłem na świat. Spodobała mi się ichniejsza starówka, wizytę w parlamencie też oceniam pozytywnie. Kierowcy przepuszczali pieszych nawet gdy nie mieli takiego obowiązku. Manneken sikał sobie sikiem ciągłym. Wizyta w Atomium oraz w muzeum miniatur dostarczyły kolejnych wrażeń. Nie mogliśmy przepuścić okazji, żeby spróbować belgijskiego piwa. Pomimo brakującego roku do pełnoletności, zakup złotego trunku nie sprawiał nam żadnych problemów. W sklepie wypełnionym po brzegi różnymi rodzajami lokalnych browarów chyba z 15 min rozmawialiśmy ze sprzedawcą. Wyszliśmy z torbą pełną zakupów a na do widzenia sprzedawca dorzucił jeszcze jedno gratis od siebie. Mówił, że jego ulubione. Mieliśmy w plecaku polskiego Lecha. No to nie byliśmy dłużni :) Pewnie dziś te piwa odebrałbym inaczej, ale wtedy nie przekonały mnie. Wolę tradycyjny smak piwa, niż zabarwianie do owocami.