Geoblog.pl    jasiustasiu    Podróże    Jawa (+ Karimunjawa, Madera, Bali), Indonezja 2010    G-Land czyli marzenie małego chłopca
Zwiń mapę
2010
04
paź

G-Land czyli marzenie małego chłopca

 
Indonezja
Indonezja, Plengkung
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1740 km
 
Czas spełnić marzenie małego chłopca i zobaczyć najlepsze miejsce do surfowania w Indonezji i drugie na świecie po Hawajach. Plan zakładał wycieczkę na pół dnia: 2h jazdy, 2h na miejscu i 2h powrót. Wyszedł z tego cały dzień. A oto dlaczego. Wyjechaliśmy o 6:00. Po ok. 10 km nawierzchnia drogi zmieniła się z asfaltowej na polną kamienistą. Jechaliśmy więc powoli na drugim biegu. Po dłuższym czasie mijamy wjazd do parku Alas Purwo (wstęp za 20k), potem przystajemy na chwilę na plaży Trianggulasi. Oczywiście nikogo oprócz nas :) Plaża jest świetna. Z daleka widać już G-Land. Po krótkiej kąpieli ruszamy dalej. Jest druga bramka oznaczająca wjazd do strefy G-Land. Jeszcze tylko 8 km drogi i będziemy na miejscu. Podchodzę do budki strażnika i zagaduję. On mówi mi, że dalej droga jest fatalna, wyłącznie dla samochodów z napędem 4x4 oraz że mogą nas podwieźć tam swoim autem za cenę 150 tysięcy. Odpowiadam mu, że wiem, że droga jest zła, dlatego przyjechaliśmy autem z wymaganym napędem. I tu zaczęły się schody. Wymyślił, że nasze auto nie ma homologacji. Dlatego też nie możemy tam pojechać naszym autem. Mija chwila i proponuje nam, że możemy je homologować za jedyne... 150 tysięcy. Nie jest to może cena zaporowa, ale nie lubię być w ten sposób skubany z pieniędzy. Podjęliśmy więc decyzję, że auto zostawiamy a na plażę idziemy pieszo. 8km to nie jest tak dużo, a w dodatku to 8km to przepięknym parku narodowym. Śmialiśmy się, czy za parking sobie czasem nie zażyczą 150 tys. Na szczęście były to tylko żarty :)
Droga na plażę to rzeczywiście trasa dla dobrego samochodu. Co rusz omijaliśmy kałuże, a droga była poprzecinana głębokimi śladami opon. Tempo nie było najszybsze. Po prawie 2 godzinach dziewczyny były blisko rezygnacji ale oto ukazał nam się on... Pojawili się Australijczycy chodzący ze swoimi deskami a na pierwszym planie był bar z wymownym napisem "Cold bir here". Surferzy na ogół przedostają się tutaj wyczarterowanymi łodziami z Bali. Poza obsługą, jesteśmy tu chyba jedynymi niesurfującymi osobami. Fale trochę zawodzą. Osiągają 2-2,5 metra co jest tutejszym minimum. Gdybyśmy mieli szczęście to moglibyśmy trafić na 6-7 metrowe potwory. To szczęście mielibyśmy, gdybyśmy tu przyjechali tydzień wcześniej. No cóż, dałem się skusić na cold bir i relaksowałem się nad brzegiem oceanu. Poszliśmy również przejść się wzdłuż brzegu. Wygląda dość nietypowo. Początek jest bardzo płytki, zarośnięty glonami, trawami i pełen różnych form życia, rozgwiazd itp. Słynne fale są dość daleko od brzegu i trzeba naprawdę umieć surfować, żeby się na nie porywać. Jeżeli chcecie mieć wyobrażenie czego oczekiwałem, to jest to mniej więcej to http://vimeo.com/29906284 :)
No nic. Wracamy szybszym tempem do domu, ponieważ goniła nas noc. Z wycieczki zaplanowanej na 6 godzin wyszło 14. Pomimo fal poniżej oczekiwań, bardzo cieszę się, że się tam wybraliśmy.
W ramach relaksu po trudach podróży i wędrówki, wieczorem przyszły do nas masażystki. Były to starsze mieszkanki wioski. Ja tak się rozpłynąłem, że prawie zasnąłem. Dziewczyny narzekały trochę, że panie chciały je masować również w bardziej intymnych miejscach (ale nie aż tak intymnych!). Ale chyba wszyscy koniec końców byliśmy zadowoleni. Na następny dzień byliśmy jak nowo narodzeni.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (10)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
jasiustasiu
Damian Stasiak
zwiedził 10% świata (20 państw)
Zasoby: 116 wpisów116 15 komentarzy15 559 zdjęć559 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
15.08.2012 - 28.08.2012
 
 
27.04.2012 - 07.05.2012
 
 
12.09.2011 - 03.10.2011