Plany pokrzyżowały nam się po raz kolejny. Złapaliśmy stopa do Artvinu, miasta po drodze do Karsu. Zabrał nas przemiły Turek, który stanowczo odradzał wizytowanie Kurdystanu. My jednak twardo chcieliśmy jechać dalej. Próby złapania stopa do Karsu jednak były nieudane. Zaproponowali nam autobus, jednak dopiero o 23:00. Po pewnym czasie podjechało dwóch chłopaków i zaproponowało podwózkę do Karsu w cenie ciut niższej niż autobus dla dwóch osób. Niepotrzebnie daliśmy się skusić. Przejechaliśmy około 20 km i naszym oczom ukazał się olbrzymi korek. Ponoć droga jest zamknięta i będzie otwarta dopiero o 23:00(!). Z jakiegoś powodu jednak ten autobus wcześniej nie wyjeżdżał. Po chwili namysłu zawróciliśmy do Artvinu. Tu zaczęły się schody. Podwożące nas chamy zaczęły się tłumaczyć, że im chodziło nie o Kars a o znacznie bliżej położoną miejscowość i chcą od nas 30 lir za usługę. No żesz ja pier... Po próbach nauki matematyki, proporcji i obstawania przy pierwotnej wersji dla świętego spokoju daliśmy im 10 lir, na które ostatecznie się zgodzili, choć później ostentacyjnie podarli je na naszych oczach. Co za idioci! Na szczęście to jedyny taki przypadek na całej naszej trasie. Obmyślaliśmy różne warianty co robimy w takiej sytuacji i ostatecznie stwierdziliśmy, że rezygnujemy z gór i jedziemy na zachód. Szybko złapaliśmy autobus do Hopy a następnie do Trabzonu i tam spędziliśmy noc.
PS Artvin znany jest w walk byków. Jednak jedyne co my zobaczyliśmy to posąg byka. O zostawaniu tam dłużej nie myśleliśmy. Samo miasto położone jest bardzo specyficznie, wzdłuż jednej ulicy, która wije się serpentynami w górę, tak więc różnica między najniżej położonym domem a najwyższym jest bardzo duża.