Pierwotnie miało nas tu nie być, ale usłyszeliśmy, że miejsce warte odwiedzenia, więc pojechaliśmy. Rozbiliśmy się nad zalewem na granicy serbsko-bośniackiej. Poznaliśmy grupę Szwajcarów, Francuzów itp. Oczywiście tylko Polacy przyjechali stopem :) Mówią nam, że tanie bilety kolejowe, taaaa... Zalew jest położony bardzo malowniczo. Ale tak jak i Belgrad, ma niewykorzystany potencjał. Syf dookoła straszny! Trochę się zniesmaczyliśmy, gdy pływając przepłynęliśmy obok strzykawki. Marta przepłynęła też obok czegoś co wyglądało jak psia kupa. Próbując sobie przepłukać głowy, zapukaliśmy do przypadkowego domu. Jak nas właściciel ugościł to 3 godziny u niego spędziliśmy rozmawiając i pijąc rakiję. Ciekawie opowiadał o czasach wojny, o dziejach obecnych, o dziwnych Polakach co się w marcu kąpią w zalewie :P No ale nic, czas się wydostać stamtąd. Jeszcze przecież Bośnia i Chorwacja. Wydostać się nie było tak łatwo. Ruch na drodze mały. Utknęliśmy na stacji benzynowej ok. 20 km od granicy. Spotkaliśmy tam innych stopowiczów. Też Polacy, też z Guczy :) Piwo w plastiku 2L umilało czas.