Do Mostaru dojechaliśmy późnym wieczorem. Nie mieliśmy noclegu, nie mieliśmy pomysłu gdzie się rozbić. Wzięliśmy pokój w hotelu. I to był dobry pomysł. Potrzebowaliśmy odświeżenia :) Mostar nocą wygląda przerażająco. Kto był, wie o czym mówię. Sporo budynków wciąż nie zostało odbudowanych po wojnie. Dziury po kulach, wybite okna, rosnące drzewa wewnątrz domów. Most też już niestety jest tylko rekonstrukcją. Ale i tak robi wrażenie. Na górze tradycyjnie skoczkowie. Bodajże 24 m do tafli wody, bardzo zimna górska woda i silny nurt, ale im to niestraszne. Swego czasu były tu zawody Red Bulla w skokach do wody. Miejsce stworzone do tego. Samego skoku nie widzimy, bo za długo każą na siebie czekać (skoczą dopiero, gdy uzbierają odpowiednio dużo kasy). Tu po raz ostatni spotykamy ludzi, z którymi bawiliśmy się na Guczy (oczywiście za każdym razem innych). Zakupy zrobione, owoce kupione, ciacho (nie pamiętam nazwy - tłuste, ciemne) zjedzone, spisaliśmy parę nazwisk muzyków bałkańskich, bo całkiem ciekawą muzykę w knajpie grali. Kelnerka dostała chyba za nas opieprz od szefowej, bo za dużo na nas poświęciła w stosunku do wielkości zamówienia :P