Pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu: Myślałem, że będzie cieplej! Było pochmurnie, tuż po deszczu, pogoda nasza majowa. Dojazd do miasta kosztuje 20 MAD autobusem. Taksiarze oczywiście czekają na turystów. Można spokojnie dojechać taniej niż autobusem. My spanikowaliśmy, myśleliśmy, że chcą nas naciągnąć i wybraliśmy autobus. No cóż, targowanie zaczniemy później. Lokum znaleźliśmy w samym centrum obok Jamal El Fny za 50 MAD z prysznicem. W zasadzie każdy nasz nocleg wyglądał podobnie. W hotelu patio i pokoje z oknami do wewnątrz. Pokój tylu osobowy ile łóżek uda się do niego wcisnąć :) Za prysznic często się dodatkowo płaci z reguły 10 MAD, czasami 5 MAD. W naszym hotelu też normalnie był płatny, ale się dogadaliśmy na gratisowy. Sam Marakesz jest dziki i drogi. Przechodzenie przez ulicę to prawdziwa przyjemność dla fanów adrenaliny :) Czułem się jak w pewnej starej grze na Pegasusa, której tytułu nie pamiętam. Zasady proste - przejść przez ulicę i nie dać się rozjechać. Ceny wyjściowe na suku są kosmiczne. Można zejść sporo, ale my wybraliśmy wariant z poczekaniem na zakupy. Miejscowi potrafią być bardzo nachalni. Kłócą się między sobą o turystów. Bardzo dużo jest ofert wycieczek w góry, na pustynię itp. Skusiliśmy się na 3-dniowy wypad na pustynię. Cena 800 MAD z noclegami, jedzeniem, wielbłądami, spaniem na pustyni. Wydawało nam się sporo, ale nie żałuję wydanych pieniędzy. Marokańczycy od samego początku niesmaczą nas swoją interesownością. Nie pokażą ci drogi za darmo, za chwilę rozmowy wyciągają łapę. Na początku tłumaczyłem to różnicami kulturowymi, później doszedłem do wniosku, że to zwyczajny brak kultury. Zamawiając cokolwiek do jedzenia ZAWSZE należy ustalić cenę PRZED. W innym przypadku mogą później domagać się horrendalnych kwot. Byliśmy na naszym pierwszym taginie. Jest to zarówno nazwa naczynia jak i potraw w nim robionych. Skład to mięso z ziemniakami, marchewką, dynią itp. przyprawione ras el hanoutem (mix 35 przypraw, tak twierdzą). Ras el hanout (wymawiają z niemiecka rozenhut) jest świetny. Jakby ktoś był tak miły i przywiózł mi kiedyś ze 100 gram przyprawy (jestem z Wrocławia), byłbym wdzięczny :) Ustaliliśmy cenę 15 MAD za jedzenie. Pan przy płaceniu wykazał się ichniejszą matematyką i wyliczył 600 MAD(!) za 5 osób. Część turystów pewnie uda się naciągnąć... Należy przypomnieć ustaloną cenę i zapłacić faktycznie tyle na ile się umawialiśmy. Napiwków dawać nie trzeba. I tak już cena dla turystów jest wyższa. Wieczorem plac (Jamal El Fna) naprawdę żyje. Przewijają się tłumy. Jakieś podrzędne grajki grają na fujarkach i próbują wyżebrać pieniądze. Sporo po prostu żebrze. Znajdzie się też kilku lepiej grających, ale cudów nie należy się spodziewać. Cała medyna (stare miasto) otoczona jest murami. Można się pogubić, co miejscowym jest na rękę (pomogą, za pieniądze). Co chwilę ktoś mi proponuje haszysz. Czytałem w przewodniku że może się trafić policyjna wtyczka, nie wiem na ile to prawda. Za posiadanie ponoć 5 lat grozi. Nasz właściciel hotelu mówi, że Arabowie są bardziej nachalni od Berberów i że ich nie lubi. Może coś w tym jest, ale Berberowie też święci nie są. W zasadzie tylko Żydzi nas nie nagabują. Panowie proponują darmowe obejrzenie sklepu, znienacka wyciągają masę dywanów i próbują wcisnąć. Oczywiście przy wyjściu prezentacja już darmowa nie jest... Są strasznie niesłowni. Samo miasto jest bardzo ładne, wszędzie rosną drzewa pomarańczowe. Niestety owoce jeszcze są niedojrzałe i musimy kupować pomarańcze na targu. Są bardzo słodkie, sok z wyciskanych pomarańczy (3 pomarańcze, jedna szklanka, dolewane do pełna wodą) kosztuje 3 MAD. Jest świetny! Żeby się nie zatruć lokalnym jedzeniem (bardzo pysznym!) stosujemy terapię wódkową :) Litr wyborowej w wolnocłowym w Katowicach kosztował 25 zł. Idziemy spać, rano wycieczka.