Jesteśmy w miejscu, gdzie kręcono kilka znanych filmów (min. Gladiatora). Dostępu do kasby broni rzeka. Pewnie jest tymczasowa, ale razi, że nikt nie pomyślał o wybudowaniu mostu, choćby kładki dla pieszych. Po co most, wtedy panowie z osłami nie mogli by zarobić. Oferują przeprawę. Nie wiem za ile, nikt z nas się nie skusił. Po kilku dniach ciągłego naciągania byłem zrażony do nich. Po obejrzeniu kasby z daleka poszliśmy zwiedzać wioskę. Poczyniliśmy pierwsze zakupy, mnie i Martę zaczepił lokalny chłopak z pytaniem czy znamy angielski. Poprosił nas o przetłumaczenie kartki jaką dostał od znajomego Australijczyka. Następnie pomogliśmy mu napisać odpowiedź. Dziękował za wszystkie długopisy i książki jakie mu ten Australijczyk przysłał. Stwierdził, że wszystko rozdał okolicznym szkołom. Był dla nas bardzo miły, poczęstował herbatą. Następnie część prezentacyjna. A jakże! Przeszliśmy do pokoju obwieszonego dywanami. Na środku stał kufer ze świecidełkami. Wtedy zwątpiłem całkowicie w szczerość jego intencji. Ale teraz już sam nie wiem. Nie chciał od nas pieniędzy, co jest tam wyjątkiem! Sporo opowiedział o swojej kulturze, był bardzo miły. Chyba mu nawet wyślemy pocztówkę. Historia o książkach jest grubymi nićmi szyta, ale może coś w tym prawdy jest. Proponował wymianę czegoś naszego na świecidełka. Żałuję, że mojego starego nieużywanego aparatu fotograficznego nie wziąłem ze sobą (Sony 1.3 MPX). Mógłbym go spokojnie przehandlować na kolczyki czy pierścionek dla mojej lubej :) Nie tak łatwo było chłopaka opuścić. Dużo do nas mówił, ostatecznie reszta musiała na nas poczekać, bo spóźnieni przyszliśmy do busa.