Jesteśmy nad oceanem. Zrobiło się gorąco. Woda na oko 17 stopni. Ale to ocean. Nigdy nie będzie gorący. Jakoś tak swobodniej niż w Marakeszu. Duże nagromadzenie sprzedawców haszyszu. Po plaży chodzi straszy pan i oferuje happy cake, z maryśką za 20 MAD, z haszyszem za 40 MAD. Jak na tłumaczy: po pierwszym jest ha ha, po drugim ha ha ha ha :) Plaża duża, piaszczysta. W pierwszy dzień woda jest spokojna, w drugi dzień pojawiają się fale! Ale zabawa :) Są surferzy, konie, wielbłądy, wydmy (stosunkowo małe), quady. Wszystko co turyście potrzebne. Dla pragnących czegoś więcej są też ciekawe mury obronne. Essaouira była kiedyś ważnym portem i trzeba było go bronić przez piratami. Udało nam się znaleźć świetne mieszkanie. Za 40 MAD na osobę wynajęliśmy całe piętro z widokiem na ocean. W standardzie TV, choć wcale nam na tym nie zależało. Kolega znalazł knajpę, gdzie można zjeść harirę. W Marrakeszu była objawieniem nr 1. Nie mogliśmy jej przegapić. Zawrotna cena całe 2 MAD :) Do zupy oczywiście ich bułka (pyszna okrągła duża płaska buła). Gdy leżeliśmy na plaży, zagadał do nas lokalny. Powiedział nam, że w mieście jest była rezydencja Jimiego Hendrixa. Uwierzyliśmy mu i postanowiliśmy ją zobaczyć. Szliśmy pół dnia, aż doszliśmy... Do knajpy w której kiedyś jadł Hendrix. To tyle, więcej nie ma. Prawda jest taka, że Hendrix nigdy tu nie miał własnej rezydencji, ale była stałym bywalcem w Maroku. Że się tak wyrażę, przybywał tutaj po wenę :)